Stylizacje na mojej głowie to mój chleb powszedni. Nie są one jakiś wyższych lotów i sprowadzają się głównie do kucyka, warkocza, koka lub innego fikuśnego upięcia, za to właściwie nigdy nie chodzę w włosach puszczonych swobodnie. Po prostu nie lubię wchodzących do ust czy oczu kosmyków; chcę mieć jasny i otwarty widok na świat 😉 Pianki i lakiery idą w użycie z rzadka, za to gumy, pasty i glinki modelujące to moi sprzymierzeńcy kontrolujący ład czy nieład mojej czupryny. Od lat moim faworytem w kwestii radzenia z moimi niesfornymi kosmykami jest tania, poczciwa guma od firmy Joanna. Zamiennika czy lepszego odpowiednika nie znalazłam póki co, ale trzeba też przyznać, że z lenistwa czy też z przyzwyczajenie specjalnie nie szukałam, bo i po co skoro to co dotychczas uzywałam świetnie sprawdzało się w tej roli?
Pasta CHI będąca przedmiotem dzisiejszej rozprawki, trafiła do mnie kilka miesięcy temu, poużywałam w wielu warunkach, w tym w tych ekstremalnych i przychodzę się z Wami podzielić tymi moimi spostrzeżeniami.
Produkt otrzymujemy w okrągłym, średniej wielkości pudełeczku, taki sobie ładny, nowoczesny dizajn w kolorze biało-czerwonym. Ładnie! Podoba mi się! Podoba mi się też zapach, który jest delikatny, bardzo przyjemny i długo utrzymuje się na włosach po naniesieniu produktu. Konsystencja zdecydowana, zwarta, lekko odpuszcza po kilkukrotnym przesunięciu paluszkami po białej powierzchni. Rozcieram to co pobrałam na dłoni i wcieram, wygładzam, skręcam, słowem wszystko to co potrafię wyczarować z moim włosami w zależności od nastrojów konkretnego dnia. Działanie jest średnie, nie jest to silny, megacementujący produkt, ale dzięki temu włosy są sprężyste i nie mamy efektu „mokrej włoszki” czy nakrycia głowy, które zostawmy zmotoryzowanym 😉 Fajnie, że po zastosowaniu włosy są lśniące, ale nie jest to bynajmniej efekt tandety. Po kilku godzinach od ułożenia tego i owego zauważam, że moja misterna konstrukcja koka nieco się zawala ale tak mam równiez w przypadku gumy od Asi więc nie jest to minus.
I wszystko było by pięknie, i wszystko było by cacy gdyby nie jeden fakt, który powoduje, że sięgam po produkt tylko od święta. Moje włosy są z rodzaju normalnych, z tendencją do lekkich przesuszeń, tłuściochem nie jestem zdecydowanie, ewentualnie lekko u nasady trzeciego dnia (choć staram się myć włosy co drugi dzień). Glinka natomiast zmienia w tempie ekspresowanym, już następnego dnia po zastowaniu, moje włosy w tłuściocha dlatego nie pozostaje mi nic innego jak ich równie ekspressowe umycie.
Mimo więc szeregu fajnych plusów które produkt oferuje, nie sposób przy moich włosach stosować jej codziennie, a jedynie na większe wyjścia. A szkoda bo chętkę mam większą. Wydajność jest bezdyskusyjna bo wystarcza zaledwie odrobina by wymodelować co trzeba więc albo zacznę chodzić częściej na bale w karnawale 😉 albo…
Cena pasty to koszt około 30 – 40zł w zależności od miejsca (ja swoją mam ze sklepu Ambasada Piękna)