Chyba nie przesadzę jeśli powiem, że natrafiłam na korektor niemal idealny. Wiem, że to sztuka niełatwa. Wszystko to dzięki Pinko, która swego czasu urządziła na blogu wyprzedaż. Kupiłam wtedy korektory w ilości sztuk dwa. O ile korektor Estee Lauder znalazł miejsce w czeluściach kosmetyczki (odcień niestety niefortunny i za ciemny), tak MAC Studio Sculpt znalazł moje uznanie. Bowiem wszystko czego oczekuje od korektora dostaję tutaj, w okrągłym, szklanym słoiczku.
Odcienie? tych jak wiadomo jest wiele i każdy znajdzie coś dla siebie. Ja mimo że wyboru nie miałam trafiłam idealnie, w kolor NC20- neutral cool – neutralny chłodny (na buzię wybieram NC30), czyli zdecydowane tonacje żółte.
Cena regularna, ja zapłaciłam 30zl sesese/ 5.5g
Korektor jest z rodzaju treściwych, ciężkich, mocno kryjących, czyli to co tygryski lubią najbardziej, choć zauważyłam, że mi się preferencje nieco zmieniają w kierunku lżejszych rozświetlaczy (chyba lato tak na mnie działa, słońce znaczy :D).
Używam go punktowo na przebarwienia brrr i pod oczy, choć chyba w to miejsce jest akurat ciut za ciężki, niemniej rozprowadza się ładnie choć tępo, stapia się jeszcze lepiej (trzeba nieco czasu by go wklepać) i świeżo wygląda przez cały dzień. Wchodzi w załamania jak każdy korektor ale nie jest to tak oczywiste i zdecydowane (mimo swej treści, która wskazywałaby na zupełnie inne zachowanie). Szalenie go polubiłam i na pewno dzięki swej niewiarygodnej wydajności na długo na nic innego go nie zamienię :>
Pokazówa na mym licu, a dokładnie na jego gorszym kawałku