W moim przypadku ziarenko zasiała Beauty Spot, która tak pięknie oprawiła flakon obrazem i treścią, że czym prędzej pobiegłam do drogerii zwąchać cukiereczka. Na miejscu moim oczom ukazała się minimalistyczna buteleczka, dalej woń stworzona z połączenia trzech głównych składników: piżma, benzeoinu i karmelu oraz…wysoka cena, zaporowa dodam. Umieściłam więc w styczniu tego roku tę pozycję na mojej liście życzeń nie dając wiary w ponowne i rychłe spotkanie. Końcówka lutego a nietuzinkowy flakon stoi na mojej półce. Wszystko to za sprawą Beauty police i jej szalonej wyprzedaży, w której pośród niechcianych kredek, szminek i lakierów umieściła 30ml CANDY od Prady.

Od kilku dni roztaczam więc wokół siebie obłoki piżma i benzoinu nadające drzewny, “skórzany” zapach, z nutą mlecznego karmelu na finiszu. Mój R. określił aromat krótko i dosadnie: “Zapach bogactwa i plantacji niewolników”. To zapewne tarantinowskie wpływy i ostatnio kilkakrotnie obejrzane  sceny z plantacji bawełny w Missisipi, niemniej coś jest na rzeczy. Tylko co tu robi Scarlett?